
We wczesnych latach dwudziestych, kiedy większość moich przyjaciół koncentrowała się na drabinach kariery i planach weekendowych, pociągnąłem się do innego pościgu: szczęścia. Nie ulotny rodzaj, który wiąże się z nocnym wyjściem lub nowym zakupem, ale coś głębszego i bardziej trwałego. Zacząłem zbierać książki samopomocy, a ich kolce ostatecznie tworzą kolorową mozaikę na mojej książce-każdy obiecujący odmianę oświecenia lub zadowolenia.
Zwłaszcza buddyzm zwrócił moją uwagę. Pojęcia uważności i oderwania się od pożądania wydawały się logiczne, a nawet naukowe w ich podejściu do ludzkiego cierpienia. Pobrałem medytacje z przewodnikiem i afirmacje, wiernie słuchając, leżąc w łóżku lub na kanapie, próbując wyszkolić umysł w kierunku spokoju. Rozważałem koncepcje większe niż ja - w kontakcie, nietrwałość, natura świadomości - przekonałem, że zrozumienie ich w jakiś sposób zmieniło moje codzienne doświadczenie.
Każda nowa praktyka lub wgląd przyniósłby tymczasowy wind, krótki okres, w którym pomyślałem, że może zbliżałem się do tego trwałego stanu szczęścia, które wyobrażałem sobie, że inni osiągnęli. Ale nieuchronnie efekt zniknąłby, pozostawiając mnie zastanawiając się, czego mi brakowało.
Wzór stał się przewidywalny. Odkryłbym nowe podejście - być może technikę oddychania lub ramy filozoficzne - a nawet dni, a nawet tygodnie, czuję, że robię postęp. Mój umysł byłby jaśniejszy, moje spojrzenie jaśniejsze. „To jest to” - pomyślałbym. „To jest klucz, którego mi brakowało”.
Następnie, bez ostrzeżenia, magia rozproszyłaby się. Medytacja, która kiedyś sprawiła, że poczułem się oświecony, stanie się tylko kolejnym przedmiotem na mojej liście rzeczy do zrobienia. Głębokie spostrzeżenia zniknęłyby raczej do intelektualnych ciekawości, a nie przeżywanych doświadczeń. I znalazłem się na Square One, przeglądając księgarnie lub duchowe strony internetowe do następnego rozwiązania.
Najbardziej pomyliło mnie chwile prawdziwego szczęścia, które wydawały się przybywać bez zaproszenia. Wracając do domu pewnego wieczoru, gdy zachodzące słońce pomalowało niebo w niemożliwych kolorach, poczułem gwałtowny wzrost zadowolenia, więc prawie przyniósł łzy w moich oczach. Lub śmiejąc się w niekontrolowany sposób ze starym przyjacielem o coś śmiesznego - w tym momencie szczęście nie było czymś, czego dążałem, ale po prostu doświadczałem.
Instancje te zasadziły ziarno wątpliwości. Gdyby szczęście mogło przybyć, kiedy nie szukałem aktywnie, czy zasadniczo źle zrozumiałem, czym było szczęście? Jeśli moje umyślne wysiłki konsekwentnie nie powiodły się, podczas gdy spontaniczne chwile się powiodły, czy zbliżyłem się do tego wszystkiego?
Pytanie ciągle powracało: co jeśli szczęście nie jest czymś do osiągnięcia, ale zupełnie coś innego?
Przełom nastąpił w zwykły poniedziałkowy wieczór. Leżałem w łóżku po tym, jak był to szczególnie stresujący dzień - długie i przytłaczające spotkanie pracy, a następnie musiałem poradzić sobie z handlowcem w moim domu, interakcję, którą zawsze uważałem za niezręczne i wyczerpujące. Gdy tam leżałem, zauważyłem, o ile lepiej się czułem w porównaniu z wcześniejszym dniem. Napięcie, które budowało w moich ramionach, trzepot lęku w moim żołądku - zniknęły.
W tym momencie kontrastu coś kliknęło. Czułem się teraz lepiej, ponieważ minęły źródła stresu. Nie było nic specjalnego, żeby czuć się dobrze - nie medytowałem ani nie praktykowałem wdzięczności ani potwierdzeń. Brak stresorów po prostu pozwolił na powrót mojego naturalnego stanu dobrego samopoczucia, jak sprężyna, która odbija się po usunięciu presji.
To było tak oczywiste, że prawie się śmiałem głośno. To, co nazywałem „szczęściem” przez cały ten czas, nie było jakimś wyjątkowym stanem, który musiałem osiągnąć. Tak po prostu czułem się, kiedy nie byłem obciążony stresem i niepokojem.
Przypomniałem sobie linię z „poszukiwania człowieka” Viktor Frankla, jednej z niewielu książek, które wywarły na mnie trwałe wrażenie: „Szczęścia nie można realizować; To musi się pojawić. ” W tym czasie podkreśliłem ten fragment, ale tak naprawdę go nie zrozumiałem. Teraz jego mądrość uderzyła mnie pełną siłą. Szczęście nie było czymś, co można ścigać; To pozostało, kiedy przestałem ścigać.
Patrząc wstecz na te chwile, kiedy szczęście pojawiło się nieoczekiwanie - oglądając zachód słońca, śmiejąc się z przyjacielem - zdałem sobie sprawę, że dzielili jeden wspólny element: w każdym przypadku mój umysł był tymczasowo wolny od zwykłych obaw i stresów. W mojej świadomości nie stwierdzono terminów, żadnych problemów związanych z relacjami wymagającymi rozwiązania, żadnych pytań egzystencjalnych wymagających odpowiedzi. Była tylko lekkość bytu.
Im więcej zastanawiałem się, tym wyraźniej się stało. To, co nazywałem „szczęściem”, było po prostu lekkość psychiczną - brak zmartwień i stresów, które normalnie zagracały moje myślenie. Te rzadkie momenty pokoju nie były obecnością jakiegoś mistycznego państwa zwanego szczęściem; Były to po prostu krótkie okna, gdy mój umysł nie został obciążony.
Ta realizacja była zarówno oczywista, jak i rewolucyjna. Jeśli szczęście było w rzeczywistości brakiem obciążeń psychicznych, a nie czymś, co można osiągnąć, całe moje podejście było zacofane. Dodałem - więcej praktyk, więcej wiedzy, więcej wysiłku - kiedy powinienem był odejmować.
Dzięki temu nowemu zrozumieniu postanowiłem eksperymentować. Zamiast dodawać kolejną praktykę medytacyjną lub przeczytać kolejną książkę samodoskonalenia, skupiłbym się na usuwaniu źródeł stresu i niepokoju z mojego życia.
Zacząłem od małego. Zauważyłem, że sprawdzanie mediów społecznościowych w samym ranstwie często nadaje ton napięcia przez cały dzień. Założyłem więc granicę: bez mediów społecznościowych dopiero po śniadaniu. Ta prosta zmiana stworzyła kieszeń przestrzeni mentalnej każdego ranka, która była zaskakująco luksusowa.
Najbardziej znacząca zmiana nastąpiła, kiedy podjąłem decyzję o życiu, a nie z przyjaciółmi. Przez kilka lat cieszyłem się z koleżeństwa i korzyści z dzielenia się kosztami posiadania współlokatorów, ale była niezaprzeczalna liczba ofiar. Napięcia okresowo gotowałyby się, gdy kolidowałyby nasze różne osobowości, harmonogramy i standardy czystości. Małe podrażnienia-Dische pozostawione w zlewie, konkurujące preferencje dotyczące ustawień temperatury, subtelne negocjacje wspólnych przestrzeni-wywołały stały niepokój niskiego stopnia, którego nie w pełni uznałem.
Przeprowadzka na moje własne miejsce nie było łatwe finansowo, ale wpływ na mój stan psychiczny był natychmiastowy i głęboki. Ulga związana z nie chodzeniem po skorupkach jaj, nie trzeba negocjować każdej małej decyzji, polegającą na całkowitej autonomii w moim środowisku życia - to było jak odłożenie ciężkiego plecaka, który tak przyzwyczaiłem się do noszenia, że zapomniałem, że tam było. Życie samotnie przyniosło oczywiście własne wyzwania - po prostu samotność, wyłączną odpowiedzialność za zadania gospodarstwa domowego - ale były to czystsze, prostsze problemy bez skomplikowanej dynamiki interpersonalnej.
Najbardziej uderzyło mnie to, że te zmiany sprawiły, że „szczęśliwszy” w tradycyjnym sensie. Raczej usunęli przeszkody, które zapobiegły powstaniu mojego naturalnego stanu samopoczucia. Bez niskiego stopnia napięcia tarcia społecznego w domu, skomplikowanej sieci oczekiwań współlokatorów lub ciągłych małych kompromisów wspólnego życia, mój umysł naturalnie osiadł w bardziej spokojnym stanie.
W przeciwieństwie do moich poprzednich zajęć szczęścia, zmiany te utknęły. Nie próbowałem utrzymać praktyki ani utrzymać wglądu - po prostu usuwałem przeszkody, a wynikające z tego poczucie lekkości utrzymywało się. Kiedy odczuwałem powrót stresu, służyło to raczej jako cenne informacje niż porażka: coś w moim życiu wymagało uwagi.
Zacząłem zadawać różne pytania. Zamiast „Jak mogę stać się szczęśliwszym?” Zapytałem: „Co mnie teraz obciąża?” Zamiast szukać szczytowych doświadczeń, szukałem punktów bólu, które można rozwiązać. To było rozwiązywanie problemów, a nie poszukiwanie szczęścia.
Takie podejście wydawało się zrównoważone w sposób, którego moje poprzednie wysiłki nigdy nie miały. Nie było dążenia do idealnego stanu, nie rozczarowania, gdy wysokie zniknęły. Był tylko proces identyfikacji i usuwania barier w tej naturalnej lekkości bytu.
Ponieważ ta filozofia zakorzeniła się w moim życiu, zdałem sobie sprawę, że najgłębsze źródła ciężkości umysłowej nie były codzienne podrażnienia, ale głębsze lęki: ścieżki kariery, które nie były zgodne z moimi wartościami, relacje, które mnie wyczerpały, a nie odkręciły, nieadniane problemy zdrowotne, które szeptały w tle moich myśli.
Kiedy zastosowałem ten „sposób myślenia odejmowania” do tych cięższych spraw, proces ten nie był ani szybki, ani łatwy. Opuściłem pracę i zacząłem pracować dla siebie. Przejrzałem wspomniane powyżej solo, poszedłem do lekarza na temat problemów, które zignorowałem od lat. Jednak w każdym przypadku usunięcie tych głównych źródeł konfliktu wewnętrznego stworzyło przestrzeń dla tej naturalnej łatwości bycia, którą ścigałem przez cały czas.
W tych momentach ponownie się połączyłem z niektórymi wschodnimi filozofiami, które początkowo źle zrozumiałem. Buddyjska koncepcja braku przywiązania nie była emocjonalnie zdystansowana; Chodziło o nie dodawanie niepotrzebnego cierpienia do nieuniknionego bólu. Taoistyczna zasada WU-WEI (niefrujnie) nie dotyczyła bierności, ale o usunięcie przeszkód na naturalny przepływ. Tradycje te przez cały czas wskazywały na tę prawdę, ale byłem zbyt zajęty próbą „osiągnięcia oświecenia”, aby naprawdę zrozumieć ich przesłanie.
Coraz bardziej jasne było to, że nie pracowałem nad doskonałą, pozbawioną stresu egzystencją-takie życie nie istnieje. Raczej rozwijałem inny związek z nieuniknionymi wyzwaniami bycia człowiekiem. Zamiast dodawać stres „powinienem być szczęśliwszy” moich istniejących stresów, po prostu miałem do czynienia z tym, co było przede mną.
To nie była rezygnacja ani nie osiadła za mniej. Uznano, że mój naturalny stan - gdy nie jest zasłaniany przez możliwe do uniknięcia lęków i obciążeń - było już wystarczające. Lekkość, której doświadczyłem, nie była szczęściem, jak sobie wyobrażałem, z jego konotacją ciągłej radości i podniecenia. To było coś cichszego, ale bardziej zrównoważonego: podstawowa w porządku, fundamentalny pokój z byciem żyjącym w tej chwili, dokładnie tak, jak jest.
Więc co było „coś o wiele ważniejsze”, które odkryłem zamiast szczęścia? Uświadomiono, że spokój ducha nie jest osiągnięty, ale ujawniony.
jak stać się ciekawszą osobą
Wszystkie te lata poszukiwania szczęścia działałem pod fundamentalnym błędnym przekonaniem. Myślałem, że szczęście jest czymś, co należy zbudować, zbudować kawałek po kawałku poprzez praktyki i spostrzeżenia. W rzeczywistości nasz naturalny stan to już zadowolenie. Problem nie polega na tym, że nie znaleźliśmy szczęścia; Chodzi o to, że zakopaliśmy go pod warstwami niepotrzebnych obciążeń psychicznych.
Ta zmiana perspektywy zmienia wszystko. Zamiast zapytać „Jak mogę się szczęśliwy?” Możemy zapytać „Co jest na drodze do pokoju, który już tam jest?” Zamiast ciągle próbować dodawać pozytywne doświadczenia, możemy skupić się na usunięciu tych negatywnych, które nam nie służą. Pierwsze podejście prowadzi do wyczerpującej bieżni pościgu; Drugi prowadzi do stopniowego wyzwolenia.
Nie oznacza to, że życie staje się doskonałe. Ból, utrata i trudność pozostają nieuniknione części ludzkiego doświadczenia. Istnieje jednak głęboka różnica między nieuniknionym cierpieniem, które przynosi życie, a opcjonalnym cierpieniem, które dodajemy poprzez przeżuwanie, opór i niepotrzebne komplikacje. Koncentrując się na wyeliminowaniu opcjonalnego cierpienia, tworzymy przestrzeń, aby spełnić nienikalny rodzaj z większą obecnością i łaską.
Ostatecznie moje nieudane dążenie do szczęścia wcale nie było porażką. To była konieczna podróż, aby odkryć, że to, czego szukałem, nie było czymś, co można znaleźć, ale coś do odkrycia. Podobnie jak rzeźbiarz, który twierdzi, że po prostu usuwa nadmiar kamienia, aby ujawnić posąg, który zawsze tam był, dowiedziałem się, że naszym zadaniem nie jest wytwarzanie szczęścia, ale odejście z tego, co go przesłania.
Lekkość bycia, która wyników nie jest ekstatycznym szczęściem sprzedawanym przez książki samopomocy. Jest subtelniejszy, stabilniejszy i nieskończenie cenniejszy: ciche uznanie, że pod wszystkimi naszymi staranymi i walkami jesteśmy już w domu.